poniedziałek, 6 maja 2013

Pan Wieśniak i jego koń, dziesięć kilometrów myśli i podsumowanie miesiąca.

Biegnę szosą. Za mną około 4 kilometry terenu typu "w góóórrręę i w dóółł". Łydki mnie bolą, chociaż jeszcze nie tak bardzo, jak by mogły. Z daleka widzę Pana Wieśniaka, który ze swoim koniem robi coś na polu. Koń ciągnie jakieś urządzenie (nie pług, pług bym poznała), Pan Wieśniak idzie za nim, pilnuje. Zbliżam się coraz bardziej, wyciągam słuchawki, żeby powiedzieć dzień dobry, w końcu sąsiad to sąsiad, co z tego, że nie wiem nawet jak się nazywa. Biegnę, trochę sapię, czerwona jestem jak burak, ale za to jak dobrze wychowana!

Ja: Dzzzień brry...
Pan Wieśniak: Dobry. Oj maratonu to pani raczej nie pobiegnie, z takim tempem.
Ja: Eeee... No ja właśnie na maaarrraaaton tre... nuję.
Koń: To weź się ze mną miejscami zamień. Od razu forma ci skoczy o sto procent.
Pan Wieśniak: Cichaj Kasztanek, pani tutaj sobie truchta.

I potruchtałam. Tylko morale mi spadło na łeb na szyję. Na szczęście była to już końcówka treningu, biegłam piątkę. Potem trochę uniosłam się dumą i stwierdziłam, że to Pan Wieśniak się nie nadaje, nie ja. A może jednak ja? Może koń Kasztanek miał rację? Taki mieszczuch jak ja, co za 'ruch' uważa sport, który lubi i sprawia mu przyjemność, a prawdziwej fizycznej pracy nigdy nie poznał? Nie spaliło mnie nigdy słońce, gdy gnąc kark do ziemi siałam... No właśnie, co się sieje w Sudanie? Bo właśnie do tego zmierzam - że moje Sudańskie alter ego bardzo dobrze taką pracę zna. Odciśnięta jest ta praca na każdym jej mięśniu, w każdym załamaniu suchej skóry. I jak już się wysieje to, co się może wysiać, to zaczyna się czekanie. Nikt nie potrafi czekać tak, jak ludzie, których przetrwanie zależy od ziemi. Jeżeli będzie woda, jeżeli kiełkujące dopiero przyszłe zbiory nie zginą, będzie co jeść. Jeżeli nie, nie będzie. I moja Sudanka nie ma na to żadnego wpływu. Wstaje codziennie tak samo, o świcie, albo i nie o świcie, i maszeruje po wodę. Mija po drodze pole. Nie patrzy nawet na nie. Nie może na nie patrzeć, ponieważ gdyby się spojrzała, musiała by pomyśleć, poprosić swojego boga, bo przecież nie ma nikogo innego, do kogo mogłaby się zwrócić, żeby dał tym pędom wyrosnąć i być silnymi. Sudanka wie, i wiem to nawet ja, że ziemia nie zna modlitwy. Nie jest okrutna, nie jest litościwa, po prostu jest. Sudanka też jest, tam gdzieś daleko, w jakiejś tam Afryce, i jak właśnie przeczytałam na Wikipedii, może uprawia bawełnę, może orzeszki ziemne, a może sorgo. Ja stawiam na sorgo. Nigdy nie próbowałam, ale na pewno z mąki z sorgo wychodzą pycha placki.

Wracając do biegania, oto moje pierwsze w życiu dziesięć kilometrów myśli:
Kilometr 1-5: Biegnę przez las. No ładny ten lasek. Taki zielony. I ptaszki sobie śpiewają... O rzeszku...włoski. Kto zostawia rozgrzebane pampersy na leśnej drodze?!
Kilometr 5-6: Dalej las. Trauma po pampersach powoli mi przechodzi. Znowu podziwiam przyrodę. Swoją drogą, ciekawe czy nie dało by się tu zorganizować jakiejś akcji sprzątania lasu. Mogłabym wywiesić plakaty, napisać do wójta, zaprosić Madonnę i Bono na koncert... A potem przyjechał by sam papież i poświęcił ziemię, tę ziemię, na którą lokalsi z takim zapamiętaniem wysypują swoje śmieci. Wtedy to nikt by się już nie odważył nawet splunąć. Nie... Niemożliwe, papież by nie przyjechał, zresztą Bono i Madonna pewnie też nie. Lipa. A nie, to nie lipa, raczej... No nie wiem, a może to jednak lipa? Dlaczego mi tak trudno drzewa rozpoznać?!
Kilometr 6-7: Pola, łąki. O bocian. Jaki faaajjjjnnnyyy.
Kilometr 7-8: Boli mnie prawa stopa. Boli mnie lewa łydka. Boli mnie odcisk. Jest mi za gorąco. Już mi się nie chce. Muzyka beznadziejna. Słońce za jasne, trawa za zielona.
Kilometr 8-9: Nienawidzę trawy. Nienawidzę dziur w asfalcie i asfaltu też nienawidzę. Nienawidzę torów kolejowych. Tory kolejowe są beznadziejne. Nie cierpię skrzyżowań. Skrzyżowania są gorsze niż tory kolejowe.
Kilometr 9-10: O jej, to już? Tak szybko? Fajnie, to idę wziąć prysznic.
Koniec.

Ale ale... Myśleliście, że już koniec, dobrnęliście do końca i możecie iść zrobić sobie herbatę? Ja też tak myślałam, szczególnie że głodna jestem, nie jadłam jeszcze śniadania. Jednak podsumowanie miesiąca się należy.

Zebraliśmy jak na razie: 45 zł. Nie za dużo. Trzeba się postarać bardziej.
Nasz blog odwiedziło: 1043 osoby.
Team Kilometry na Kropelki powstał i składa się aktualnie z: Marta (to ja :-) Monika Biegaczka Prawdziwa, Paweł Pierwszy Biegacz i Kasia, której jeszcze nie wymyśliłam przydomka. Kasia mam nadzieją niedługo się przedstawi.
Cel KnK na miesiąc maj: rozkręcić jeszcze więcej biegaczy, wciągnąć ich w naszą akcję, zebrać więcej kasy!

Dobra. Teraz to już prawdziwy koniec.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz