środa, 4 września 2013

KnK REAKTYWACJA!

Nie pisałam, nie pisałam, nie pisałam - a teraz znowu piszę. Z moim bieganiem, nie jest tak dobrze, jak myślałam, że będzie. Najpierw miałam kontuzję, potem wyjechałam na miesiąc do Iranu, gdzie nie - nie na opcji, żeby biegać, gdziekolwiek po cokolwiek - nawet po bułki do sklepu. I tak sprawa wygląda nieciekawie - NIE wystartuje w maratonie w tym roku, ponieważ go nie ukończę. WYSTARTUJĘ za to w maratonie we wrześniu przyszłego roku. Co się odwlecze to nie uciecze - nawet to dobrze, daje mi to więcej czasu na przygotowanie i możliwe, że nie umrę biegnąc.

Wczoraj biegałam, zrobiła jedno kulko wokół SGGW, swoją starą trasę. Był pan w bluzie, znajoma trasa, były gwiazdy, wielki wóz nad głową. Było ekstra.

Acha, tak poza tym, to wracam do pierwotnej wersji mojego planu - biegam ja, na studnię zbieram ja. Kilometry na kropelki miały być motywacją dla mnie, postąpię więc samolubnie i ograniczę projekt do samej siebie.

Napiszę coś naprawdę ciekawego już wkrótce, ponieważ przyjeżdżają do PAHu dwaj Kenijczycy, zajmujący się właśnie pracą w Sudanie i zgadnijcie, kto będzie się nimi opiekował? No właśnie - ja :-). Co oznacza, że będę mogła ich wypytać o wszystkie 'co' i wszystkie 'jak'.

Marta

sobota, 29 czerwca 2013

Monka i półmaraton


Mordęga, czyli „Półmaraton Unisławski” za nami!

Na początek wakacji konkretny półmaraton. Nie oszczędzaliśmy się, pogoda nam dopisała, gdyż nie było zbyt wielkiego upału jak na tą porę roku, ale za to trasa nam pokazała. Może zacznę od początku. W Unisławiu odbywają się co roku dwa biegi, gł. Z nich to półmaraton (którego trasa jest bardzo wymagająca, ale o tym później) oraz bieg na 10km. W tamtym roku, gdy nie byłam jeszcze pełnoprawną obywatelką, nie mając ukończonych 18-u lat, tak, tak tu na pewno jest zaskoczenie;) Musiałam wtedy pobiec 10km, z czego nie byłam dumna, chociaż w tamtym momencie nie było mnie stać na więcej. 10 km biegłam, a raczej szłam bardzo długo, nie podam czasu;) Byłam po chorobie i jeszcze na antybiotyku, tak więc ani nie było lekko ani nie było to zbyt mądre, ale każdy biegacz wie co to znaczy chęć wystartowania. A więc dziś był wielki dzień i Monia mogła pobiec kolejny półmaraton. Trasa nie była prosta, dobrze, że moi kompani biegli w tamtym roku i mnie uprzedzili o pewnej „niespodziance”. Na 20 km zaczyna się ogromny podbieg, nawet nie chcę wiedzieć jaka jest różnica wysokościowa, ale dałam radę, podbiegłam, nie poddałam się, a nawet do mety pobiegłam sprintem. Prawie do łez doprowadziła mnie kobieta która krzyczała, że „dasz radę, nie poddawaj się”, gdzie ja już padałam, nie ma lepszego dopingu jak kibice. Niestety na trasie nie było ich zbyt wielu i trzeba było samemu się motywować. Na szczęście nie było z tym problemu gdyż mam mnóstwo motywacji, m.in. jest to właśnie ten wspaniały blog. Na trasie były 4 punkty odżywcze i woda lała się strumieniami, a co mają powiedzieć Sudanki i ich dzieci? Oni nie mogą sobie na to pozwolić i to jest cholerna niesprawiedliwość, tak więc proszę wybudujmy dla nich tą studnię! Nie wyobrażam sobie biegania bez wody, o czym ja piszę życia sobie nie wyobrażam! Powracając do ostatniego biegu w Pasłęku na 10km gdzie na trasie zabrakło wody, wiecie co ja czułam? Właśnie nic! Nie wiem jak opisać to co czułam w ustach, sucho, sucho, sucho, ale wiedziałam, że po biegu opiję się ile tylko będę chciała, nie musiałam zasuwać kolejnych kilkunastu kilometrów do jakiejś rzeki jak nasi Sudańczycy. POMÓŻMY IM, POKAŻMY, ŻE POTRAFIMY!

sobota, 25 maja 2013

Narzekanie i Przygody Hipotetycznej Sudanki cz.1 (by Marta)

Jak niektórzy wiedzą, dorobiłam się kontuzji i ostatnio nie biegam. Będę musiała nadrobić stracone treningi, ale że ostatnio muszę być mistrzem nadrabiania we wszystkich kategoriach swojego życia, próbując je niezdarnie skleić w jakąś całość, jeszcze jedna rzecz,  z którą będę musiała podgonić mi nie straszna!
...
Kogo ja próbuję oszukać? Oczywiście że obgryzam pazury i robię w gacie. Dla mnie tydzień bez biegania będzie prawdopodobnie oznaczał, że wrócę do puntu zero, albo przynajmniej jakoś blisko niego. A tu zbliża się mój pierwszy w życiu bieg na 5 kilometrów, a potem? Kto wie? Ja jeszcze nie wiem. Staram się skupić na celu, który mam na czubku swojego nosa, nigdzie dalej, bo inaczej dostaję ataku panicznej czkawki (tak, istnieje coś takiego! Jestem żywym przykładem, że istnieje, nie moja wina, że nie ma na jej temat żadnych medycznych publikacji). Zawsze gdzieś tam, daleko, miga mi królewski dystans 42 km, i te wszystkie kropelki, które chciałabym zebrać, ale myślę, że trzeba mieć w sobie trochę pokory. Mówię z perspektywy kogoś, komu los właśnie wsadził do buzi bardzo dużą łyżkę tego specyfiku.

Myślę, że należy tutaj napisać coś nowego, jeszcze nie napisanego, coś czego nikt się nie spodziewa. Darować sobie agitowanie o wsparcie naszej sprawy, dołożenie kilku kropelko-złotówek, narzekanie, że początki biegania nie są takie łatwe i tak dalej, i tak dalej. Bo ile można o tym pisać? A przede wszystkim - ile można o tym czytać? Chociaż ze zdziwieniem, jak również ciepłym uczuciu dumy rozpływającym się w okolicy łopatek, muszę stwierdzić, że wciąż ktoś do nas zagląda.

No dobra, skoro już napisałam wstęp na pół strony (jak wiadomo wszyscy uwielbiają wstępy dłuższe od samej treści) ta da da dam ta dam! (tutaj wstawić sobie dźwięk werbli):
 
Przygody Hipotetycznej Sudanki i jej wiernego psa Szakala cz.1 

Bardzo hipotetyczna Sudanka stanęła przed swoją jeszcze bardziej hipotetyczną glinianą chatką i westchnęła.
- Dlaczego wszyscy hipotetyczni Afrykanie muszą mieszkać w takich cholernych gliniankach? - spytała jakby nikogo, a jednak odpowiedział jej cienki głosik:
- Eee... Lepsze to, niż blacha falista w slumsach. W tym to dopiero można się ugotować - odparł hipotetyczny pies o wdzięcznym imieniu Szakal - To co, wchodzimy? - pies trącił Sudankę nosem.
- Oj no, jak musimy.
W środku stał plastikowy baniak na wodę, miotła, mata do spania i garnek.
- No majątek, nie powiem, poszczęściło nam się - Sudanka opadła swobodnie na matę.
- No garnek mamy, to lepiej niż ostatnio - Szakal węszył wokół szukając ukrytych skarbów.
- Ostatnio czyli kiedy?
- Wtedy, kiedy nie mieliśmy garnka.
- Co racja to racja. Wcześniej garnka nie było. Teraz jest.
Pies położył się obok Sudanki i zaczęli czekać. Europejczycy nie znają się na czekaniu, ciągle gdzieś się śpieszą, coś chcą na teraz, wszystko na już, a Afrykanie? Nawe tacy hipotetyczni, nie mający racji bytu w rzeczywistości, są mistrzami czekania. Czekanie jest umiejętnością, która nabywa się z wiekiem. Krew w człowieku czekającym spowalnia, oddech robi się płytszy, organizm oszczędza, przestawia się na opcje 'stend-by', myśli wiszą, a nie przemykają przed oczyma z prędkością światła. Tylko wtedy można taką myśl rozebrać na części pierwsze, obrócić ją, zobaczyć co się pod nią kryje, i krzyknąć (w duchu, bez wydawania dźwięków) "Acha! Przyłapała babcia dziadka w lasku!"*. W stanie czekania podświadomość nie może nam nic dyktować, ponieważ mając na to czas, potrafimy zidentyfikować prawdziwe motywacje naszych myśli a co za czym idzie zachowań. Chociaż jak człowiek czeka, to za bardzo się nie zachowuje, bo czeka.

Sudanka właśnie obracała w kółko myśl o zimnej Coca Coli i ciesząc się tym, że jako nieistniejąca Afrykanka może Coca Colę traktować dalej jako coś nieosiągalnego, ale cudownego a nie jako przeklętą cukrową bombę kaloryczną, która może prowadzić tylko i wyłącznie do cukrzycy, nadwagi i przedwczesnego zgonu. Uśmiechnęła się do siebie. Jednak są jakieś plusy. Szakal wstał i stanął przy wejściu.

- Mamy Gościa - stwierdził.
- Nie, nie mamy - odparła Sudanka, która z maty widziała przestrzeń całej chaty.
- No, ale będziemy mieli - obstawał przy swoim Szakal
- Tak, to jest możliwe. Ale dowiemy się tego dopiero... - Sudanka nie zdążyła dokończyć, bo w otworze drzwiowym pojawiła się okrągła czarna głowa.
- Witaj - stwierdziła głowa i nie czekając na pozwolenie wlazła do środka.
- To co, idziesz z nami po wodę? Widzę że baniak masz pusty - spytała głowa z dołączoną już resztą części tworzących kobietę.
Sudanka wstała, niechętnie zabrała pojemnik na wodę i wyszła za kobietą.

C.D.N

*Hipotetycznie sudańskie powiedzenie mające odpowiednik w greckim "eureka!"

Pisałam ja, Marta :-)


piątek, 24 maja 2013

Rafał pisze o swoim bieganiu


Czas: jedenasta. Wdziewam strój treningowy, zakładam buty do biegania i wychodzę.
Czas: jedenasta zero jeden. Wracam po wodę.
Czas: jedenasta zero trzy. Po raz drugi opuszczam przytulny budynek, włączam muzykę i zaczynam biec. Na niebie widzę dwie małe chmurki oraz bezkresne morze błękitu. Gorąco. Przede mną dziewięć kilometrów, z których większość – w pełnym słońcu.
Cały czas zwracam uwagę na ułożenie stóp. Pierwszy powód: staram się cały czas upadać na śródstopie, co momentami, ze względu na straszliwy stan wiejskiej pseudoasfaltówki, jest bardzo trudne. Drugi, o wiele ważniejszy: w zimie przez ślizganie się na lodzie zaliczyłem zmęczeniowe naderwanie ścięgna. Bólu, na szczęście, już od bardzo dawna nie odczuwam, ale momentami, zwłaszcza po dłuższym treningu, w miejscu kontuzji odczuwam jakby napięcie. Wolę więc nieco bardziej uważać, niż potem otrzymać kolejną przymusową przerwę.
Gorąco. Po jednym kilometrze mógłbym przysiąc, że moje – czarne – buty zaczynają się topić, a cała skóra powoli przybiera ładnego, przyrumienionego koloru z delikatnymi śladami zwęglenia. Biegnę dalej. Dla siebie, dla znajomych, i dla Sudańczyków.
Czy to nie brzmi śmiesznie? Jak poruszanie się w Polsce, hen pośrodku Europy, mogłoby pomóc mieszkańcom Afryki? Nie dość, że to zupełnie inny region, to jeszcze samo zajęcie jest indywidualne. Ha, po co biec dalej? Najlepiej byłoby zatrzymać się, odpocząć chwilkę, może wezwać taksówkę, a resztkę wody wypić...
Woda.
Biegnę dalej. Dla siebie, dla znajomych, i dla Sudańczyków. W takiej chwili najbardziej odczuwalny jest sens w tym, co się robi. Czy tam, daleko, za Czechami, a nawet poniżej Węgier, mogą po prostu zajść do sklepu po drodze i kupić sobie trochę wody? Nie mogę się z nimi równać – ale mogę chociaż trochę dorównać ich do nas.
Kilometr czwarty. Zaczyna się las. Cień. Gorąco. Po drodze spotykam węża, wygrzewającego się w miejscu, na które słońce jakoś przez gęstwinę gałęzi się przebiło. Wąż nie zwraca na mnie uwagi. Nie należę do jego świata; ja nie przeszkadzam jemu, on nie przeszkadza mi. Ale to przecież moi sąsiedzi, ludzie, których widzę codziennie, uparcie starają się je wybić. To ludzie pokojowi, ludzie, którzy pragną, by wszyscy godnie żyli, muszą dbać, by słabszy nie był prześladowany. Kilkaset metrów za wężem las kończy się.
Kilometr siódmy. Łydki znikają, a na ich miejscu pojawia się coś, co wydaje mi się bolącymi, ciężkimi szyneczkami. Wygląd zewnętrzny zostaje taki sam, najwyżej odcień zrobił się troszkę bardziej czerwony. Kończy mi się woda. Ale ja nie muszę się tym martwić – wiem, że już niedługo napiję się do syta, wezmę zimny prysznic i spokojnie sobie nic nie porobię. Moim obowiązkiem jest dbanie, by inni ludzie również mogli cieszyć się tym szczęściem. Świat da się zmienić – ale zacząć trzeba od siebie!
Rafał

niedziela, 19 maja 2013

IV (w moim życiu I) Bieg Papiernika za nami!!


Kochani nie wyobrażam sobie aby nie opisać dzisiejszego dnia, dzisiejszego biegu i wszelkich emocji z tym dniem związanych. Nie wiem od czego zacząć, myślę, że najlepiej od początku. Wzięłam się za pisanie o tak późnej porze, któraś w nocy z dwóch powodów:

  1. Z powodu braku czasu, (jak zwykle), intensywny dzień za mną, sporo się działo oraz
  2. Z powodu emocji jakie dziś przeżyłam. Nadal jestem bardzo podekscytowana i nie wiem jak zasnę.

Jestem rodowitą kwidzynianką i w naszym mieście powstał Bieg Papiernika na 10 km, biegam od trzech lat i nigdy wcześniej nie mogłam w nim wziąć udziału. Wyobrażacie to sobie!? W Twoim mieście jest bieg i nie możesz pobiec, szlag mnie trafiał! Ale cóż, nie miałam innego wyjścia jak poczekać do ukończenia 18-u lat i pokazać na co mnie stać! Tak, tak, dobrze się domyślacie niedawno skończyłam 18 lat.

W końcu nadszedł ten wielki dzień. Rano jako prawdziwa biegaczka z wysoko uniesioną głową leciałam na start, ha co to za radość! Były to I zawody w tym sezonie biegowym, jak na I start można zaliczyć go do udanych. Pogoda była wymarzona, ale dla kibiców, nie dla biegaczy. 30 stopni w słońcu, a w cieniu to chyba jeszcze więcej. Biegłam i czułam jak się ładnie rumienie. Nie ma nic lepszego jak doping w postaci dzieciaków, którzy krzyczą z całych sił „dawaj, dawaj, jeszcze kawałek!”, „dasz radę!” I jak tu nie dać rady? Przecież nie padniesz, tak więc endorfinki od razu skaczą i lecę do mety. O czym ja miałam jeszcze wspomnieć? O pięknym słonecznym dniu było, aa kolejnym wspaniałym aspektem tej imprezy była kolejna możliwość spotkania „starych”, dobrych znajomych biegaczy. Tak naprawdę się nie znamy, ale ciągle się spotykamy na tych samych zawodach , tak więc nie wyobrażam sobie nie porozmawiania na różne tematy. Można powiedzieć, że troszkę się znamy i jesteśmy jak jedna, wielka rodzina. Dzisiaj aż brakowało czasu na rozgrzewkę, z każdym się chciało porozmawiać. Aż byłam zła, że muszę kończyć bo trzeba się rozgrzać bo start tuż, tuż. Na szczęście po biegu byliśmy jeszcze w stanie zamieć kilka słów. Doszło już do tego, że mam drugą rodzinę, właśnie biegową. Mam mamę, tatę oraz dziadka biegaczy. Zazwyczaj jeździmy wspólnie na zawody i tak się utarło. Najśmieszniejsze w tym wszystkim, a może i najstraszniejsze jest to, że prawdziwi rodzice kompletnie nie mają do czynienia ze sportem. Więc nie miałam wyjścia i znalazłam sobie nowych.

No cóż wynikiem nie ma się co chwalić, gdyż bywały lepsze, ale dziękuje chłopakom na trasie którzy mnie dzielnie wspierali i polewali wodą. Dziękuje Wam!! Pozdrawiam także wszystkich biegaczy którzy to czytają i wiedzą co to znaczy suchość w ustach, oraz pragnienie wody. Patrząc z perspektywy sytuacji w Sudanie to sobie nie wyobrażam żyć tak jak oni i nie mieć bezpośredniego dostępu do wody. Kurcze po biegu nie wypić? Hello? Wyobrażacie to sobie? Tak więc myślę, że nie ma co czekać tylko im pomóc wybudować tą studnię, aby mieli ten komfort, albo chociaż namiastkę tego co my.

Pozdrawiam i zachęcam do symbolicznych wpłat;)
Monika

piątek, 17 maja 2013

O bieganiu (nowość), o moich stopach i lista przebojów

W środę biegałam 'interwały'. Czyli biegnę, biegnę, biegnę, szybko, na tyle szybko, żeby móc oddychać, ale jednak mimo wszystko szybko, i gdy już nie mogę zwalniam do truchtu/powłóczenia nogami. Odpocznę trochę i znowu - gazu. Dla mnie taki szybszy bieg, nie truchtanie, jest trochę jak latanie. Co prawda płuca trochę cierpią, bo nie przywykły jeszcze do takiego wysiłku, ale za to jakie to przyjemne, tak sobie biec. Jakieś dziwne uczucie wolności mnie wtedy ogarnia. Nie żartuje - serio piszę. Biegłam już do domu i myślałam (myślenie zajmuje mi sporą część czasu życiowego, taki ze mnie homo myślę-o-niebieskich-migdałach-cały-czas sapiens, za co w podstawówce miałam obniżoną ocenę z zachowania - swoją drogę ciekawe, karać dziecko za to, że sobie myśli, choćby i nawet na lekcji matematyki...):

- No coś w tym jest, że tak mnie ciągnie do tego biegania, bo te kilka razy, kiedy się upiłam na wesoło i na świeżym powietrzu, zawsze miałam ochotę biegać. I biegałam. Raz, już dobrych parę lat temu, gdy byłam w Pradze (czeskiej), szliśmy w nocy uliczkami od mostu Karola a absynt krążył nam po krwioobiegu. Jakoś tak wyszło, że bez żadnego powodu zaczęłam biec, a za mną popędzili moi znajomi, i tak biegliśmy, pijani, przez praskie uliczki. Fajnie było. Jedno z moich lepszych wspomnień. Drugie, też całkiem niezłe, to bieganie po plaży. Naszej Polskiej, nadbałtyckiej plaży. Piasek między stopami. Wiatr. Kurczę, to jest coś...

Tak sobie wspominałam te wszystkie moje biegi i poczułam się dotknięta ręką przeznaczenia. I wtedy ta ręka poklepała mnie po mojej względnie niedużej głowie, pogroziła palcem i zniknęła. No tak, jasne. Nawet człowiekowi w ezo-mezo-teryczno empiryczne doświadczenie wierzyć nie dadzą! Mój wewnętrzny potwór logiczny zaczął się śmiać ze mnie na tyle głośno, że aż mi się odbiło. Wróciłam do domu trochę przybita, że nie mogę sobie pozwolić nawet na odrobinę fatymizmu (wiara w pozytywną bądź negatywną odmianę fatum, i niech mi żadni znawcy nie mówią, że fatum może być tylko złe, tutaj się liczy licencja poetica, jak chcę, żeby fatum było dobre, to będzie, i już).
W domu siadłam na krześle, rozwiązałam buty, zdjęłam skarpety i sprawdziłam swój prawy i lewy odcisk. Możliwe, że w tym momencie jęknęliście - O nie! Ona ma nie jeden a wręcz dwa odciski! I co teraz będzie? - no więc spokojnie, możecie odetchnąć, ja odcisków dostaję też od spania w jedwabnej pościeli, takie już mam stopy, przyzwyczaiłam się. Jak chodziłam po górach w nierozchodzonych butach trekkingowych na prawej pięcie zrobił mi się taki krater, że aż wszyscy chcieli temu paskudztwu zdjęcia robić. Ale wracając do moich odcisków biegowych - całkiem się zaprzyjaźniliśmy, one nie przeszkadzają mi, ja nie przeszkadzam im, one już zrobiły się twarde, ja jestem twarda cały czas. Cholera, właśnie sobie pomyślałam, że chyba nie powinnam się tak rozpisywać na temat moich stóp. Trudno, co się stało, to się stało, zaraz wymyślę jakieś mądrości do przekazania.

....

........

............

Nie, poddaję się, nic nie wymyślę. Mogłabym próbować, jakieś nowe rady treningowe tutaj wsadzić, albo coś o diecie początkującego biegacza, ale prawda jest taka, że ja się do tego zupełnie nie nadaję, bo treningi biegam sobie według karteczki wydrukowanej z internetu, zupełnie nie czytałam żadnej poważnej literatury na temat biegania, formy, rozciągania, uginania, wyginania i prostowania. W dodatku jem to, na co mam ochotę. Fakt, że muszę jeść obiad trochę wcześniej niż zwykle, nawet do czterech godzin przed treningiem, żeby nie czuć jak mi podskakuje wszystko w żołądku, ale to by było na tyle. Chyba nie mam dość profesjonalnego podejścia do sprawy. Dlatego moja mądrość na dziś to - nie wsadzaj biegowych skarpet z innymi rzeczami do prania bo farbują ( o ile masz takie jak ja skarpety w kolorze zielonej żarówy). Mam nadzieję, że wszyscy czują się usatysfakcjonowani.

PS. Mowa lista muzycznych przebojów biegowych:
1. "Just like honey" Jesus and the Mery Chain (wolne, idealne do truchtania)
2.  "Ho Hay" Lumineers
3.  'Entertainment!' Gang of four
4. "After Hours" the Velvet Underground (!!! Klasyk, ale nie śpiewany przez Nico)
5.  "FCK Forever" Babyshambles

(nie każdemu się zapewne spodoba, bo ja mam dość specyficzne gusta muzyczne. Za to nie jestem zamknięta na nowości - jeżeli macie jakieś lepsze propozycje, to się nie krępujcie)

środa, 15 maja 2013

Czerwonoskóry Pierwszy Biegacz


Hej, hej!

Potrzebowałem dziś jakiejś motywacji bo od powrotu z Trójmiasta (gdzie spędziłem weekend) jakoś cienko u mnie z bieganiem :-)

Nie tyle, że mi się nie chce co troszkę się "załatwiłem" swoją bezgraniczną głupotą... ale wszystko od początku... pomimo dość kiepskich prognoz

na weekend w sobotę rano obudziliśmy się na jachcie i z zadowoleniem stwierdziliśmy, że tradycyjnie nasze pogodynki w tv chyba się lekko pomyliły.

Było ciepło, wiał dość silny wiatr i przede wszystkim z za chmur coraz śmielej wyłaniało się słoneczko. Endorfiny szybko wyparły z organizmu resztki

przyjętych w nocy % i w pogodnych nastrojach obraliśmy kurs na Gdynię.

 

Dopłynięcie tam zajęło nam ok 5h, a ja nie spodziewałem się jeszcze, że słoneczko, którym tak się cieszyłem od rana pokaże niebawem swoje drugie oblicze :(

W Gdyni poszliśmy całą załogą na obiad i tu pierwsze zdziwienie, ulice wokół portu pozamykane, mnóstwo ludzi, ktoś wrzeszczy przez megafon... podeszliśmy bliżej

a tam się okazało, że właśnie w sobotę był organizowany Bieg Europejski na 10km!! Obsada chyba była niezła bo czasy, które słyszałem na mecie nieco mnie powaliły,

33 min to chyba dość szybko jak na taki dystans (tyle to mi zajmuje przebiegnięcie 4 km hahaha). 

 

Zrobiłem kilka fotek, jedna z nich poniżej, obiadek i popłynęliśmy na Hel. I tam pierwsze hmmm jak by to nazwać.. zdziwienie po spojrzeniu w lustro w marinie.

A więc mój ryjek był koloru purpurowo, karmazynowo krwistego! To samo dłonie... no kurcze jak ostatni debil nie pomyślałem o tym, że może przydało by się nieco posmarować

kremem z jakimś filtrem ehhh! Niestety w niedzielę już zaczęło piec i boleć, a od wczoraj skóra schodzi mi płatami z całej twarzy, omg nawet z pod oczu! No kurde bez żadnej

charakteryzacji mógłbym grać w którymś odcinku Hannibala :(

 

Skutecznie odstręcza mnie to od opuszczania mieszkania bo nie wiem czy osoba o słabym sercu nie dostała by na mój widok zawału!.. A tego przecież nie chcę :(

Tak więc myślę, że jeszcze 1-2 dni zostanę w domku, a potem zabieram się z powrotem za bieganie!

Szybciutko przekazałem wpłatę na PAH, którą już wcześniej obiecałem zrobić czyli tyle kropelek ile Endomondo wskazuje przebytych km :)


Pierwszy Czerwonoskóry Biegacz Paweł