Tym razem na poważnie. Boston.
Otwieram rano
komputer. Uśmiecham się do siebie, czeka mnie dobry dzień. W ręku mam kubek
gorącej herbaty z cytryną, za oknem świeci słońce. Chcę zobaczyć, czy ktoś
napisał coś ciekawego na facebooku. Ręka z kubkiem staje w połowie drogi,
odkładam herbatę, niech stygnie. Coś mnie ściska w żołądku, przeszła mi ochota
na śniadanie. Wybuchy. Na maratonie. Ktoś nie żyje. Ktoś stracił nogę. Ktoś
stracił brata. Ktoś straci pasje, nie będzie już biegać. Myślę sobie – to przecież
może jestem ja. Nie ja per se, tylko ktoś, kto właśnie osiągnął swój cel, przebiegł
pierwszy maraton w życiu. Patrzę cały czas na swoją fejsową ścianę i widzę
jeszcze coś. Ktoś mówi, że w Afganistanie… że WSZĘDZIE w ciągłych aktach
terroru giną ludzie. I przecież ja to wiem i wiem, że wszyscy to wiedzą, ale
jakoś nie zgadza to mi się z moją dzisiejszą słoneczno herbacianą
rzeczywistością. Czy jestem naiwna? OCZYWIŚCIE ŻE TAK! I to się nigdy nie
zmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz