niedziela, 14 kwietnia 2013

O eM natrętnej, o łydkach z kamienia i o innych biegaczach.



Dzisiaj na trasie spotkałam się z eM natrętną. Kim ona jest? Nikim innym, jak moim paskudnym alter ego, osobą, która najbardziej ze wszystkiego lubi sapać, jeść ciastka i czytać książki, których bohaterkami są jakieś Jane, Elizabeth albo Marry. Dzisiaj, ponieważ po piątkowym bieganiu moje łydki nie zdążyły się zregenerować, zimny wiatr wiał mi w twarz, a na trasie nie spotkałam nikogo znajomego musiałam prawie całą drogą zmagać się z eM.

- Cholerny wiatr, oczy Ci łzawią – eM.

- Wieje całkiem przyjemnie, przynajmniej nie jest gorąco – ja.

- Czujesz to? Odcisk ci się robi, beznadziejne masz te buty niby do biegania – eM.

- Buty są bardzo wygodne – ja.  

- Dobra, może i buty masz wygodne, ale ty? Coś tak czuje, że z tymi łydkami dziś daleko nie dobiegniesz. – eM

- Cholera, przymknij się! Ja tu próbuję się skupić na krajobrazach. – ja

- Eee… Ale jakich krajobrazach? Tu nie ma krajobrazów. – eM

- Krajobrazy są wszędzie, trzeba się tylko skupić i je znaleźć. – ja

Sprytna jestem, zajęłam czymś eM natrętną i w ten sposób mogłam spokojnie dokończyć trening. Nie tak całkiem bo przeszłam do marszu po 28 minutach, a planowałam dziś 30 minut ciągłego biegu, ale nie jest źle. Łydki miałam jak kamienie do samego końca i to mnie trochę martwi, ale pewnie to normalne.

A teraz coś o mojej trasie i innych biegaczach :

 Wychodzę biegać mniej więcej o tej samej godzinie, więc w mniej więcej w tych samych miejscach spotykam tych samych biegaczy.  Najpierw mijam pana w białej bluzie i granatowym szaliku. Zastanawiam się, jak to jest, że mu ta bluza jeszcze nie zesztywniała od potu. Może codziennie ją pierze. Pan trenuje prawdopodobnie boks, ponieważ za każdym razem, kiedy go mijam, wali niewidzialnego przeciwnika pięściami. Wygląda to trochę tak, jakby walczył z ulotnymi przeciwnościami losu. Minę ma taką, że wydaje mi się, że wygrywa. Jakieś 10 minut biegu później mijamy się ze skoczną dziewczyną. Bardzo jest uprzejma, zawsze pozdrawiamy się podniesieniem dłoni. Dziewczyna tak jak ja biegnie słuchając muzyki, ale jej rytm jest trochę inny, trochę szybszy. Z nią minę się jeszcze raz, jak będę kończyć kółko. Poza Skoczną Dziewczyną i Panem Bluzą jest jeszcze Człowiek Wiatr, którego nazwałam tak, ponieważ podczas mojego treningu potrafi mnie minąć niezliczoną ilość razy. Mam wrażenie, że on ćwiczy teleportację, nie bieganie. Nie są to oczywiście jedyni biegacze w mojej okolicy, widzę ich nagle całą masę. Jakby cały Ursynów biegał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz